środa, 15 lipca 2009

do góry nogami!

Kosmos...
Ten kto mówił że lipiec to najbardziej gorący okres w Szanghaju miał 100% rację. To co się teraz dzieje na zewnątrz przechodzi ludzkie pojęcie. Jestem niemal pewna że w południe jest ponad 40 stopni. Pora gdy jako tako da się oddychać to 3 w nocy! Czuję się jak w wielkiej szklarni, z nikąd świeżego powietrza. Do tego znów dopadłam mnie jakaś infekcja. Wczoraj myślałam że umrę w naszym samochodznie! Jechaliśmy na casting w samym środku dnia. Klimatyzacja działa tylko gdy są pozamykane wszystkie drzwi i okna. A w środku 9 modeli plus szofer i każdy chce oddychać;)

"give a bit pleaseee" :P

klimatyzacja jeszcze działałała... (Jessica, Carla, Alianie, ja, Yasmine)

z moim Milane :)

Woda się leje z każdego jak z wodospadu. Gdy Milane wrócił z kosza był od stóp do czubka głowy zlany potem, jakby wpadł do wielkiej kałuży której teraz tutaj nie znajdziesz na bank. Deszczu nie ma a jeśli już to też gorący. W sumie nie mam co się z niego śmiać, bo gdy wracam z joggingu też jestem umorusana jak świnka. Tylko teraz przez te choroby siedzę odłogiem w domu i nie mogę biegać;/ Szkoda się narażać na jakieś powikłania a tutaj o chorobę w tym brudzie! bardzo łatwo. I wcale tego problemu nie wyolbrzymiam. Mam dowody na to. Np: wczoraj gdy czekałam aż mi otworzą Tesco spotkał mnie przykry widok. Dłonie ludzi którzy tam pracują jako obsługa aż się proszą o kawałek pożądnego mydła! Pan który otwierał nam wejscie miał ręce czarneeeeee jak smoła. Ale to pół biedy. Gorzej jego paznokcie.... Nie będę kłamać jeśłi powiem że miały długość około 30cm! Najdłuższy na małym palcu, aż się boję pomyśleć do czego on go używa... obrzydlistwo! Co się mu dziwić, mój booker ma nielepsze, ostatnio mu nawrzeszczalam że powienien je obciąć bo nie znajdzie żadnej dziewczyny:P Jednak mama dobrze mówiła, trzeba tu myć wszystko we wrzątku po 5 razy a najlepiej nie jeść nic z ulicy.

jedzenie na czarną godzinę (nan razie jeszcze nie jestem tak zdesperowana:P)

taki czysty sprzedawca to naprawdę tutaj żadkoś :)

"chińskie spagetti" prosto z ulicy :D

a tutaj bardziej bezpieczne shusi, mm... te różowe to łosoć moje ulubione! :)

W naszym mieszkaniu też nie wesoło bo 37 stopni ciepła. Wczoraj dwa razy mieliśmy awarię klimatyzacji. Mój konie był już blizki:P Wszyscy leżeli jak umarli na sofie i czekali na pomoc. Około 2 w nocy zjawił się szefu coś pogmerał w kablach i cudem przywrócił powietrze w mieszkaniu. Zazwyczaj ja reanimuje się po każdym wyjściu na dwór w łazience. No prysznic jest na chodzie non stop! Nie wiem jak te Brazylijki w takim upale mogą się kompać w ciepłej wodzie, ja odkręcam lód na full i niestety nie czuję zimnego strumienia, potrafię stać tak godzinę i nic, zero chłodu. Prysznic to jeden z moich nałogów po orzechowym mleczku w pudrze i kawie której teraz piję z 5 kubków na dzień. A to wszytsko przez Kikę, bo od kąd z nią mieszkam nie mogę spać w nocy. Mój dzień jest wywrócony do góry nogami, wylegujemy się w łóżkach do południa, później castingi a w nocy laptop bądz impreza. Ostatnio było kilka fajnych. Pierwsza czyli party w Park97 i moja ulubiona muzyka rnb!


tej nocy AT fashion rządzi na parkiecie :D

przerwa na drinka z Sandrą i Piją :)

W piątek w Mao też była świetna balaga: neon party. Każdy dostawał świecące pałeczki, branzoletki itp. Muzyka też ok: mix electro i czarnych rytmów. No dla mnie rewelacja, bawiłyśmy się z Kiką do 8 rano! Byłyśmy ostatnimi które opóściły klub.

Robin i Kika już mają mroczki w oczach ;)

"kie iso ? "

poranek w mao i balady ciąg dalszy :D

Po śniadaniu na chodniku czyli shusi ze sklepu "all day shop" impreza przeniosła się a jakże do Dragona. O 10 rano już miałam dość, do tego przyczepił się jakiś Argentynczyk, pokazał klatę i zadowolony czekał aż mu się rzucę na szyję. Ale na mnie ten nadmuchany klocek wrażenia nie zrobił, wyszłam na dwór do Kiki a tu co, moja dziewczynka romansuje z jakimś Afrykańczykiem, szkoda że jego wzrok nie wędrowal wyżej niż jej biust :P Zapakowałam towarzystwo do taxi i w drogę. W połwie trasy podziękowałyśmy szoferowi bo zaczął się przystawiac i robić nam fotki, kto wie gdzie je potem umieści! Zrobiłyśmy sobie ranny jogging w szpilach do domu. Raz gdy tak wracałyśmy, po drodze napotkałyśmy na śliczny widoczek pani i jej 3 małe pudelki w wózeczku. Kika oszalała ja też, takie słodkie te psiaki! Jeden nawet dał mi buziaka :DD

śniadanie z "all day shop" jest najelsze :P

pudelskie trojaczki :)

Ostatnio naszym nałogiem stały się wycieczki do mekki dla shopomaniaków czyli wielkiego chińskiego bazaru. To takie dwa gigantyczne budynki które są zorganizowane podobnie jak Maximus w Wawie. Dostać się tam można metrem, około 10 min drogi, koszt 4 rnb w jedną stronę.

tutaj mieszkam !

maszyna do wydawania biletów i moje biale plecy ;)

widok ze stacji metra na linię 4.

Potem wynajmujemy bryczkę: jest to chińczyk na motorze zaprzeżony w wózek z siedzeniem dla dwóch osób. Wbrew pozorom taka podróż jest bardziej komfortowa niż taxi, no i śmiesznie tanio 5 rnb co to jest jak za lizak :P Same centrum to nic innego jak pełno budek dosłownie ze wszytskim. Na dole buty, paski, torebki i akcesora, parter to ubrania i komsetyki, czyli wszystko co niezbędne. Dobry Chinczyk potrafi podrobić każdą markę. Do tego zawsze można się targować, tutaj to norma. Kika kupiła najnowszy model sneakersów LV tylko za 400 rnb! Mam zamiar pod koniec pobytu zaopatrzyć się w zapasy butów, szpilek nigdy za wiele :D Dobrze że połowa mojej walizy to były kosmetyki, było tego z 10 kg! Teraz mogę przytargać tyle samo kilogramów chińskiej mody.



Kika, chińska sprzedawczyni i jej crazy peruka!

stoisko które specializuje się tylko w zegarkach...

a zara zobok moje ukochane szpilki:DDDDDD

A serio jest na co popatrzeć. Tutaj ludzie nie mają żadnej krępacji w tym co noszą. Faceci legginsy, dziewczyny perułki na głowie i gumowce na stopach. Do tego normalne że trzymają się za ręce i nikt ich o żaden homoseksualizm nie podejrzewa, takie pokolenie "hello Kitty" :)

hello kitty zawsze i wszędzie :D

3 komentarze:

Małgorzata pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Małgorzata pisze...

muszę przyznać, że Twój blog się bardzo, bardzo przyjemnie czyta :) W ogóle gratuluję odwagi, tak wziąć i polecieć "na drugi koniec świata"- podziwiam , ja bym pewnie nawet siłą nie dała się wysłać tak daleko!

VENILA KOSTIS pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.