Pierwsza wycieczka była połączona z moją misją przywiezioną z Polski. Jako pracownik Dilemmas Magazine mam bojowe zadanie zbadać i opisać tutejszy fashion street. Zadanie nieziemskie, bo wypadałoby zapytać ludzi o zgodę na klikanie zdjęć po chińsku. Ale nie mam pojęcia, jak to zrobić więc używam angielskiego i pokazuję na migi. Czasem ktoś załapie, ale często ludzie uciekają. Myślą, że jakaś pomylona biała dziewczyna chce im zrobić krzywdę aparatem :P Moje "ofiary" polowałam na najsławniejszej chińskiej ulicy Nanjing Xi Lu .
Samą ulicę już znacie bo byłam tam poprzednio z Izą i moimi Brazylianami. Ale teraz dokonałam czynu na miarę Herkulesa bo doszłam tam na pieszo. Jakieś trzy godziny spacerkiem, ale warto. Po drodze miałam okazję obejrzeć chińskie życie od kuchni. Przemierzałam małe uliczki, a na nich znajdowały się sklepiczki, stoiska, straganiki. Jak mówiłam w Chinach możesz kupić wszystko i wszędzie. Wysoki apartamentowiec i handlarka z jakimś mizernym towarem pod nim? Norma która nikogo tu nie szokuje. W miarę upływu czasu i kilometrów na moim liczniku uliczka zaczęła przeradzać w większą i większą. Aż nagle znalazłam się na początku Nanjing Xi Lu. Wrażenie piorunujące. Na starcie przywitało mnie gigantyczne centrum handlowe i masa ludzi, gdzie większość nie była Chińczykami. Chyba znalazłam miejsce spotkań Europejczyków i nie tylko. I co więcej tych mega bogatych, bo na Nanjing Xi Lu możesz kupić absolutnie towar najwyższej jakości prosto z domów Chanel, Kenzo, Prady, YSL, no moje ulubione na które oczywiście teraz mogę tylko popatrzeć ;)
To był raj dla moich oczu! Ludzie też ubierają się tu nieziemsko. Chińczycy w przeciwieństwie do nas, jak chcą się fajnie ubrać to to robią i zero obaw pt. a co sobie pomyśli moja sąsiadka. Luz, kolor i energia, tak mogę to określić w trzech słowach. Oczywiście kolejną rzeczą, która mnie urzekła to wspaniałe widoki: architekturę maja tu mega modernistyczną: wysokie biurowce apartamentowce, wszystko gładkie i lśniące. Taki chiński Nowy York, mi podoba się bardzo! Zaskoczeniem było to że taka nowoczesna architektura bardzo ładnie jest zestawiona z miejską zielenią. Skwerki, trawniczki, szpalery drzew w niczym tu nie przeszkadzają i są na pierwszym planie. Zielonego tu nie brakuje! W takie upały tylko dziękować komuś kto siedzi na górze i to projektuje, bo jest przyjemnie chłodno i rześko :)
Gdy dotarłam już do miejsca zwrotnego czyli stacji metra której używaliśmy ostatnio, żeby się tu dostać natrafiłam na miejsca, które mogę zaliczyć do moich ulubionych czyli centrum chińskie pełne nasion, orzechów, suszonych owoców. Wszystkie tradycyjne składniki chińskiej kuchni. A to wszystko popakowane w śmieszne torebeczki, które potem lądują na wadze. Pod względem kuchni staję się już typową Chinką bo specjalnie prażony ryż z fistaszkami i mlekiem jest podstawowym elementem w moim śniadaniu :)
Drugi dzień wolny spożytkowaliśmy cała już grupą na podróż do centrum elektronicznego. Myślałam, że te leniwe Brazylijki jak zwykle będą chciały jechać metrem, ale nie - kolejne zaskoczenie. Zrobiliśmy sobie jak się okazało czterogodzinny spacer! Najpierw Alianie potrzebowała znaleźć odpowiedni bank, żeby wyjąć kasę. Dziewczyna chce kupić tu laptopa, no krzyż na drogę.
Ja oczywiście tym obrotem sytuacji byłam wniebowzięta. Mogłam łowić dalej mój street fashion. Aczkolwiek przyznam, że tutaj było już o wiele ciężej znaleźć kogoś fajnie ubranego. O ile na Nanjing Xi Lu roi się od kasiastych skośnookich, tutaj jest minimalistycznie i biednie. Mam w swoich zbiorach może z 4 osoby, które się czymś pozytywnym wyróżniały, reszta była standardowa - jakieś koszulki z okropnych chińskich materiałów i crocsy na nogach. Po drodze wpadliśmy na kobietkę, która handlowała świerszczami. Nie mam pojęcia do czego je tu używają. Może robią z nich ciastka albo jakieś naszyjniki? Film o świerszczach
Funkcję przewodnika tym razem na szczęście objął Marcus. Ja mogłam oddać się robieniu zdjęć. A miałam widoki! Najbardziej urzekły mnie tu nic innego jak estakady. Nie widziałam żeby gdzieś w Polsce było np. na raz 6 poziomów! I wszystko się trzyma razem i asfalt na głowę nikomu nie leci.
Funkcję przewodnika tym razem na szczęście objął Marcus. Ja mogłam oddać się robieniu zdjęć. A miałam widoki! Najbardziej urzekły mnie tu nic innego jak estakady. Nie widziałam żeby gdzieś w Polsce było np. na raz 6 poziomów! I wszystko się trzyma razem i asfalt na głowę nikomu nie leci.
Marcus po wielu problemach doprowadził nas do tego centrum, które się okazało naprawdę największym centrum jakie widziałam! Wieżowce jeden obok drugiego! Zero drzew, tylko beton i szkło. A na środku tej przestrzeni wielka kula. Cała panorama to jak pocztówka z przyszłości. Z małymi komplikacjami znaleźliśmy odpowiedni budynek: mekkę komputerów, myszek, ipodów i wszystkiego co elektroniczne. Wchodzimy, a wszyscy tak: wooow. Każdy wybałuszał oczy. No 7 modeli to niecodzienny widok. Zwłaszcza, że chłopców to mamy całkiem całkiem. Oczywiście wszyscy jak sępy krążyli dookoła nas i zachwalali swój sprzęt. A to Toshiba, a to Asus. Ale co do czego przyszło, to w jednym komputerze było za mało giga, w jednym nie dawali dvd, no cwaniaczki :] Generalnie ceny są zbliżone jak u nas, dobry laptop to koszt 2 tys. Ale dla mnie za duże ryzyko kupować coś, co ma nawet parametry po chińsku wypisane. No bałabym się, że podłączę to cudo do gniazdka i wybuchnie!
Drogę powrotną zafundowaliśmy sobie już metrem, koszt to tylko 4 rnb. Nie znoszę jeździć w jednym pomieszczeniu z tymi brudasami, ale ledwo stałam i widziałam tak mnie ten spacer umęczył. No to była szósta godzina jak chodzę! Już zbliżamy się do kasownika, a tu niespodzianka, wpadł na mnie mój polski znajomy Kuba. Myślałam, że z radości się rozpłaczę. Szlag by to trafił, ale akurat mój głos przestał działać jak należy i zapomniałam języka w buzi :P Więc parę sekund widzenia, powiedziałam że jestem generalnie biedna i chora i każdy poszedł w swoją stronę. Zadziwiające świat czasem potrafi być mały.
A dziś to już myślałam, że z wrażenia się udławię! No sprawa wygląda tak: kupuję sandały w takim śmiesznym "sklepiczku ze wszystkim" na moim osiedlu. Obsługa przemiła, ostatnim razem, jak tam byłam dostałam VIP kartę i nawet jedna Chinka umiała angielski. W rezultacie wytłumaczyłam, że potrzebuję 39 na nogę, podałam mój numer komórki i dziś sms: lady, możesz odebrać swoje sandały. Czym prędzej się tam udałam, przymierzyłam butki - no cudeńka i tylko 48rnb! Moja nowa chińska koleżanka wzięła kasę i się pyta skąd jestem - czy z Ameryki? To mówię, że z Polski. Ona - aaa i po chwili mnie informuje, że ma kolegę z Polski w szkole. Ja oczy jak 5 zł i się pytam, jak się nazywa, a ona że Kuba. Ja oczy jak talerze i się pytam jak wygląda, ile ma lat itp. No i wszytko się zgadza. Już nie umiem określić rozmiaru moich oczu po tej informacji. Powtarzam jeszcze raz - świat jest mały!
Szanghaj coraz bardziej mnie zaskakuje.
5 komentarzy:
ojej....ile się u Ciebie dzieje!! Nie nadążam z czytaniem :P
dlaczego zdjęcia się nie wyświetlają? :>
super, bardzo przyjemnie czyta sie Twoje relacje, pzdr :)
w ogole to odwazna z Ciebie dziewczyna, graty.
Z tego co się orientuję, świerszcze kupuje się do domu, żeby grały. Zwykle są umieszczone w małych koszyczkach. Niezbyt ten zwyczaj mi się podoba, ale to bardzo popularne.
dla mnie wielką niespodzianką, oczywiście nie umywającą się do Twoich, był Wrocław :-). Jak zobaczyłam budynek Wydziału Architektury to wiedziałam,że właśnie tutaj chce studiować. Czy w Tobie też Szhanghai wywołuje takie uczucia,że chciałabyś tam zostać?
Justyna z Białegostoku
Prześlij komentarz